jaworzno.repertuary.pl
Profile

Profile: Rose

Films comments:

Star Wars: Episode III - Revenge of the Sith Rose, 20. czerwca 2005 godz. 11:00

A mnie się podobało! :)
Choć momentami miałam ochotę kopnąć tłumacza...
Np. zamiast 'droidów-bzykaczy' powinny być 'insektoidy' - brzmi to o niebo lepiej.
Czytając komentarze ubawiło mnie czepianie się pewnych rzeczy w 'nowej' trylogii, a gloryfikacja tych samych błędów w 'starej'... Cóż, miłość jest ślepa :D
Pomijając parę błędów typowych dla całej sagi, bardzo mi się ten ostatni 'odcinek' podobał...
Ten wredny chichot R2-D2, kiedy dowiaduje się, że jego kumplowi skasują pamięć od razu nasunął mi skojarzenia z Anakinem śmiejącym się z Kenobiego w 'AOTC' :)

Vera Drake Rose, 12. marca 2005 godz. 00:51

Dobry, ale...
Niepotrzebne powtórzenia i dłużyzny. Imelda Staunton znakomita, ale miałam czasami wrażenie, że momentami była zbyt histeryczna...

The Aviator Rose, 12. marca 2005 godz. 00:47

Ni z gruszki ni z pietruszki
Słowacki wielkim poetą był, bo... O przepraszam, to nie ta historia. ;)
Ładne zdjęcia, ładna muzyka, ładne aktorstwo (chociaż Kasia Blanchett lekko przesadziła z akcentem Katharine Hepburn), dobry montaż i tak dalej... Tylko historia jakaś taka kulawa... i niedokończona... niepełna... Jesteśmy wrzuceni znienacka w czyjś środek życia, a po trzech godzinach pobytu, równie niespodziewanie opuszczamy naszego bohatera. Film bez początku i końca.
Średni. Delikatnie mówiąc...

Finding Neverland Rose, 12. marca 2005 godz. 00:39

Cudowny...
Najlepsze są zawsze najprostsze historie, jak udowodnił to Lynch. Prosty i piękny film o zwykłych ludziach. Przyznaję, że zwilgotniały mi oczy podczas projekcji. ;) Teraz wiem, jakiego rodzaju filmu brakowało mi od bardzo dawna w kinie... Gorąco polecam tym, ktorzy nie lubią hollywoodzkiej tandety.

Hide and Seek Rose, 12. marca 2005 godz. 00:32

Uwaga, Spoilery...
Kiepsko. Zaczynał się całkiem nieźle i już miałam nadzieję, że nie będzie to kolejny horror o [spoiler] rozszczepieniu osobowości [spoiler end], ale... cóż, może po prostu jestem troche przeczulona po „Sekretnym oknie.”
Średnio na jeża.

The Pirates of the Caribbean: The Curse of the Blac Rose, 26. stycznia 2004 godz. 01:34

Do linoj-ex----patrol
Kapitan Sparrow nie stanowi archetypu pirata w filmach. Wprost przeciwnie. Sparrow jest najbardziej antypiracki ze wszystkich piratów, jacy pojawili się w filmach. Niby kuty na cztery nogi, ale strasznie dobroduszny. Poruszający się tańczącym, pijanym krokiem, unikający walki (no, chyba że trzeba zagadać kogoś na śmierć), odstawiający piękną pantomimę łajdak, który oblał egzamin z pirackiego okrucieństwa. W niczym nie przypomina piratów np. Errola Flynna czy Burta Lancastera. Jeśli stwierdzasz, że Johnny Depp musiał wykazać się umiejętnościami aktorskimi, a za chwilę nazywasz jego rolę samograjem, to sam sobie przeczysz. I na podsumowanie: nazwałeś moje zachowanie świńskim, a potem stwierdziłeś, że mimo wszystko, nie dotyczy ono mnie jako osoby. Wybacz, ale to zwykła zabawa semantyką.

The Pirates of the Caribbean: The Curse of the Blac Rose, 6. listopada 2003 godz. 21:00

Do linoj-ex patrol
Nie, nie czytałam listy dialogowej, tylko scenariusz. Zapewniam cię, że odróżniam listę dialogową od scenariusza, a scenariusz od scenopisu. Zarys akcji, uwagi reżyserskie nie zagrały za Deppa. I gdybyś zadał sobie odrobinę trudu i poszukał materiałów opisujących jak powstała postać Jacka Sparrowa i jaki udział ma w tworzeniu tej postaci pan Depp, to nie toczylibyśmy tej jałowej dyskusji. Nie rozumiem dlaczego tak bardzo upierasz się przy twojej wizji aktorów jako bezwolnych, nieświadomych i bezmózgich marionetek. Ale powtórzę jeszcze raz: aktor odgrywając jakąś rolę także ją stwarza. W przeciwnym razie taki np. Hamlet w każdej interpretacji byłby identyczny z poprzednikiem. A nie jest. I nie wmawiaj mi, że kapitan Barbossa w wykonaniu Rusha nie był postacią wielobarwną i interesującą. Łajdak udający dżentelmena, perfidnie uprzejmy i impertynecki, obdarzony czarnym i przewrotnym poczuciem humoru. Zabawny i bezwzględny łotr. I tak na koniec: jeśli na sarkazm reagujesz inwektywami, to nie mamy o czym rozmawiać, bo nie zamierzam się zniżać do tego poziomu.

The Pirates of the Caribbean: The Curse of the Blac Rose, 25. października 2003 godz. 10:56

Do Linoy-ex patrol
Proszę, nie rozśmieszaj mnie. Czytałeś chociaż ten scenariusz? Ja tak. Słowa nie było o tym, co tak usilnie usiłujesz wszystkim wmówić. Lepiej oglądnij parę filmów o piratach, to może dotrze do ciebie, że takiej postaci jak kpt.Sparrow jeszcze nie było. A jeśli uważasz, że tej postaci nie można było zagrać inaczej, to oznacza, że nie masz, niestety, za grosz wyobraźni. A może gra Deppa była tak dobra, że nie jesteś w stanie sobie wyobraźić innego Jacka Sparrowa? Może poszukaj sobie w sieci wypowiedzi aktorów, scenarzystów, reżysera i producenta, którzy opowiadają co i w jakim stopniu jest zasługą Johnny Deppa. A jeśli później nadal będziesz twierdzić, że ktoś tu miał "samograja", to proponuję, żebyś ogłosił apel do aktorów, aby przekazali wszelkie otrzymane nagrody w ręce reżyserów i scenarzystów, bo należą się one wyłącznie tym ostatnim. Nieprawdaż? Jak można twierdzić, że aktor grając nie tworzy postaci? Przecież na tym polega jego praca! A jeśli nie widzisz różnicy między wykonaniem arii operowej przez panią Małas-Godlewską a członkinią kółka gospodyń wiejskich z Psiej Wólki, to ja serdecznie współczuję tym, którzy polegają na TWOJEJ ocenie CZEGOKOLWIEK.

The Pirates of the Caribbean: The Curse of the Blac Rose, 23. października 2003 godz. 14:30

Acha, to już wszystko jasne!
Aktor nie musi zbudować swojej roli, on ma po prostu "samograja". Sposób mówienia, poruszania się, gestykulacji, interpretacji (pomysł na złote ząbki, warkoczyki w brodzie i opaski a la Keith Richards wyszedł od Deppa, tak a propos) wynika jasno i logicznie ze scenariusza, prawda? Aktor nic nie musi dodawać od siebie, bo wszystko robi mu się samo, tak? On jest tylko kukiełką, którą steruje reżyser, niczym więcej. Nie musi grać, bo reżyser to władca marionetek, prawda? No, to zgodnie z tym założeniem, można również wywnioskować, że np. arie się same wyśpiewały w operze, bo niejaka p.Małas-Godlewska miała przecież nuty! Gratuluję tej rozkosznej alogiki. A skoro już jesteś np. spawaczem, drogi przeambitny, to chyba powinieneś wykonywać swoją pracę najlepiej jak potrafisz. Tak jak każdy inny człowiek. A jeśli wykonasz ją rewelacyjnie, to zasługujesz na pochwały. Nie, poczekaj, już wiem! Ty NIGDY nie wykonałeś swojej pracy REWELACYJNIE... I pewnie dlatego próbujesz obniżać wartość pracy innych.

Ciało Rose, 21. października 2003 godz. 15:29

A mnie się ten film podobał!
Na tle wszystkich ostatnich durnych, głupawych polskich komedyjkach na poziomie Big Brothera, ten film się zdecydowanie wyróżniał.

Jeg Er Dina Rose, 21. października 2003 godz. 14:22

Piękny film
Postać Diny przykuwa uwagę od początku do samego końca. Dzika, surowa przyroda współgra z charakterem bohaterki. Szkoda, że takie dziwne happy-endowe zakończenie.

Zmruż oczy Rose, 21. października 2003 godz. 14:11

A mnie się podobało!
Bardzo. Szczerze polecam!

Matchstick Men Rose, 21. października 2003 godz. 13:33

Film dobry
Ale tylko tyle. A po tym reżyserze spodziewałam się czegoś więcej. Lekko rozczarowana więc jestem. :(

The Pirates of the Caribbean: The Curse of the Blac Rose, 21. października 2003 godz. 13:10

O co wam chodzi, o przeambitni rozczarowani widzowie?
Czy naprawdę oglądacie tylko i wyłącznie filmy moralnego niepokoju? Tylko dramaty psychologiczne mają dla was jakąkolwiek wartość? A może nie mieści się wam w głowach, że poza nimi można lubić także świetną rozrywkę? O, moi drodzy szowiniści filmowi... A co do tych dziwnych opini o samograju - ciekawa jestem, czy któryś z was potrafiłby tak zagrać postać kpt.Sparrowa PRZED oglądnięciem filmu, mając do dyspozycji tylko suchy scenariusz? Szczerze w to wątpię... J.Depp po prostu STWORZYŁ tę personę. Skłonić ludzi do płaczu na filmie jest znacznie prościej niż rozśmieszyć... Więc chylę czoło przed J.Deppem i G.Rushem.

Buffalo Soldiers Rose, 21. października 2003 godz. 10:43

Podobało mi się...
Wreszcie film, w którym amerykańskie wojsko nie jest pokazane w sposób patetyczno-patriotyczno-sentymen talno-irytujący. Akcja też nie toczyła się przewidywalnie, co było miłym zaskoczeniem, po tych wszystkich pseudo-wojennych obraz jakim raczyło nas kino w ostatnich czasach. Scena naćpanej jazdy czołgiem godna "Paragrafu 22"! Wart obejrzenia!

Dogville Rose, 26. września 2003 godz. 23:26

Dłuuuuuuugi....
...ale doooooooobry film ;) Chociaż muszę przyznać, że trochę przerażający... Należy założyć pancerz emocjonalny - jak przy wszystkich filmach tego reżysera.

Far from Heaven Rose, 15. września 2003 godz. 12:12

Bardzo...
...smutny film. Ale piękny wizualnie. To nasycenie kolorów... Może kiedyś go obejrzę jeszcze raz...

Swimming Pool Rose, 15. września 2003 godz. 09:31

Ach...
To jest to, co tygryski lubią najbardziej! Dobre, inteligente kino. Bardzo podobało mi się zakończenie - wyobraźnia potrafi czasem zwieść człowieka na manowce, nieprawdaż ;)

The Recruit Rose, 15. września 2003 godz. 09:26

Niby...
...dobry film sensacyjny, a jednak czegoś mi brakowało.... Sama nie wiem czego. Może spójności, oryginalności... końcówka nie była dla mnie żadnym zaskoczeniem...
Acha, panie "Pirat" - forum służy do wygłaszania opinii na temat filmu, a nie opowiadania jego fabuły...

Bowling for Columbine Rose, 15. września 2003 godz. 09:21

Hmmm...
Oglądając ten film trudno pamiętać, że ogląda się dokument. Chociaż Moore trochę manipuluje widzem, obraz ten jest znacznie ciekawszy niż niejeden film sensacyjny. Warto zobaczyć!

Spider Rose, 15. września 2003 godz. 09:16

Nareszcie...
...Cronenberg nakręcił coś wartego oglądnięcia. Film na pewno nie jest łatwy. Nie wiem czy chciałabym zobaczyć go jeszcze raz - czuję się trochę brudna po tym spacerze po umyśle schizofrenika... ;)

Ten Minutes Older: The Trumpet Rose, 15. września 2003 godz. 09:09

Ech....
Najbardziej podobał mi się epizod Jima Jarmuscha... małe mistrzostwo świata. Reszta stoi na zupełnie różnych poziomach. Rozczarowali mnie Spike Lee i Wim Wenders:(

The Pirates of the Caribbean: The Curse of the Blac Rose, 12. września 2003 godz. 09:42

Świetna rozrywka na weekend!
Filmy o piratach nigdy nie powinny być traktowane poważnie i ten film na pewno tego nie robi!!! I chwała mu za to! Johnny Depp - fantastyczny - ma zdecydowanie najlepsze teksty... a Geoffrey Rush...ech, miodek! Podczas projekcji chichotałam prawie non-stop... Gorąco polecam wszystkim, którzy lubią dobrą zabawę! A pseudoznawcy-snoby intelektualno-filmowe niech się trzymają z daleka! :)))))

Le Boulet Rose, 10. czerwca 2003 godz. 21:32

Świetna komedia!
Znakomicie zrealizowana i opowiedziana! Lekka, łatwa i przyjemna - co nie znaczy głupawa. Śmiałam się prawie non-stop! Godna polecenia dla każdego... zwłaszcza tych, którzy mają dość wymuszonego amerykańskiego humoru...

Wasabi Rose, 13. lutego 2003 godz. 21:23

No cóż...
...ten film ma naprawdę niezłe momenty - ale tylko momenty... niestety.
Niektóre sceny zniesmaczyły mnie swoją koszmarną sentymentalnością...

Lilo & Stich Rose, 30. listopada 2002 godz. 13:50

Fantastyczny!!!
Naprawdę! Film dla dzieci dużych i małych. Oglądałam w dwóch wersjach: oryginalnej i dubbingowanej i muszę przyznać, że oryginalna jest śmieszniejsza... zwłaszcza początkowy motyw ucieczki stworka na Ziemię... Złośliwy humorek jak dla dorosłych... Zresztą sam stworek jest boski: paskudny i słodki zarazem!:))

Out Cold Rose, 30. listopada 2002 godz. 13:05

Nudziarstwo!
Co za kretyński film! Dowcip na poziomie "Głupiego i głupszego" a wątek miłosny zrobiony a la "Casablanca" tyle że w górach... Stracony czas i pieniądze.
Jedynie numer z samochodem był niezły.
Film dla miłośników "dzieł" typu "Stary, gdzie moja bryka?".

Heartbreakers Rose, 26. listopada 2002 godz. 17:47

Swietna zabawa!
Naprawdę. Film lekki, łatwy i przyjemny... Śmiałam się prawie non-stop... Polecam!

Red Dragon Rose, 10. listopada 2002 godz. 23:02

Nawet niezły.
Na pewno lepszy niż "Hannibal" ;))) Chociaż zakończenie jest więcej niż przewidywalne, to wart oglądnięcia. Najbardziej emocjonujące sceny to te, w których występowali razem Watson i Fiennes... Oni mi się najbardziej podobali... I mam tapetę z takim smokiem...;)

8 femmes Rose, 10. listopada 2002 godz. 22:46

Piękny film.
Naprawdę. Wysmakowany stylistycznie. Celowe przerysowania postaci. Kryminał - "kto zabił pana domu?" - okraszony ogromną dawką poczucia humoru... i te piosenki... i relacje między kobietami... :)) Genialna I.Huppert. Polecam.:)

Reign of Fire Rose, 10. listopada 2002 godz. 22:26

Dno.
Kompletne dno. :[
Kocham smoki, ale było ich zdecydowanie za mało, aby zrekompensować totalny bezsens tego filmu. Akacja się kupy nie trzymała, tak samo było z pseudo-logicznym tłumaczeniem zdarzeń.
Dlaczego smoki potrafiły przeżyć tysiace lat w uśpieniu, a nagle w XXI wieku zaczynają umierać z głodu? Nie mogły się ułożyć znowu do snu, czy co?!
I dlaczego smoki nad Londynem miały dziurawe skrzydła?!
Tego typu pytania można by mnożyć... niestety.
Ten film to kompletna strata czasu i zdecydowanie go nie polecam nikomu, kto ma iloraz inteligencji wyższy chociażby o 1 pkt od Forresta Gumpa.

Signs Rose, 10. listopada 2002 godz. 22:11

Hmmmmm
Może trochę to dziwne, że kosmici mają problem ze sforsowaniem zamkniętych drzwi, ale... film mi się podobał. Miał swój rytm, utrzymywał odpowiedni nastrój i nie był patetyczny... chociaż spodziewałam się innego zakończenia. ;))